1.10.09

Eko-trans c.d.

to historia prawdziwa. Pewna duża i poważna firma zamówiła ustami swojej pracownicy od marketingu, przeprojektowanie i druk wielostronicowej broszury w formacie kartki A4 i grubości ok. 4 mm. Termin – ultraszybki. Zamówienie przyjął szef małej agencji reklamowej. Po wykonaniu adaptacji graficznej zwrócił się do zaprzyjaźnionej drukarni z prośbą o bezzwłoczne wydrukowanie, złożenie, pocięcie i dostarczenie broszury. Słabym ogniwem okazało się „pocięcie”. Czasu było „na styk” i nie można napisać, że się nie dało, jednak "paper shit happens" – mimo, że druk był zabezpieczony lakierem dyspersyjnym, to docisk stopy na gilotynie spowodował delikatne odciągnięcie farby na składanym skrzydełku okładki. Skaza była niewielka, nie powodowała problemów z czytaniem, ot przybrudzenie, prawie niewidoczne, jednak niemożliwe do przeoczenia dla czujnych oczek „pracownicy od marketingu”. I co? Jajco! Nie było mowy o przyjęciu zamówienia nawet ze znacznym rabatem – „zamawiająca firma jest zbyt poważna, żeby mogła sobie pozwolić na demonstrowanie tego rodzaju niedoskonałości!”. Cały druk do powtórki, 2000 broszur – ułożone jedna na drugiej dają 8-metrowy stos – to pachnące świeżością śmieci. A przecież gdyby zapytać dowolnego pracownika tej firmy z „marketingówką” i jej szefem na czele o ochronę przyrody, to okazałoby się, że usta mają pełne frazesów o ekologii. W chwili próby jednak, nie wzbudzili w sobie autentycznej miłości do drzew! Możliwe zresztą, że była to samodzielna decyzja „pracownicy”, wiadomo, że kobieta na podobnym stanowisku, poddawana bezustannemu mobbingowi i zdesperowana, pierwej wykarczuje pół Kampinosu, a tuzin stuletnich dębów każe przerobić na wykałaczki, niż narazi się na grymas dezaprobaty ze strony swojego boss'a. Nieważne, mogła być ekomęczennicą ale nie dała rady, a z nią cała firma.Oczywiście jurciopan rozumie, że poszedłby komunikat – „Jesteśmy niedoskonali w rzeczach drobnych to i w poważniejszych możemy nawalić”. Ale gdyby stworzyć modę na certyfikację takich wpadek? Przeprowadzić dobrze nagłośnioną akcję PR'owską, która uświadomi firmom dużym i małym, że w podobnym przypadku nie muszą wyrzucać do kosza całego nakładu, tylko... niech czym prędzej wchodzą na stronę przyjacieldrzew.pl*, zaciągają logo** i opatrują nim (stempelek lub naklejka) cały nakład (troszkę pracy dla ubogiego studenta) – jurciopan już widzi jak zaczną mnożyć się fałszywki i nie będzie wiadomo czyj defekt przypadkowy, a czyj uczyniony z premedytacją.
–––
*strona nie istnieje ale mogłaby... gdyby jurciopan uwierzył
**logo na czysto – niebawem. Może ktoś kupi za parę kilogramów makulatury...

4 komentarze:

  1. Pracowałem w firmie zajmującej się dystrubują papieru dla branży poligraficznej i w studiu CtP, osłuchałem sie całą masę tego typu historii. Niestety jak pewnie wiesz, jest to nagminna praktyka. Klient tnie koszty jak może i bez skrupułów wykorzystuje swoją przewagę. Tak sobie myślę, że niestety po trosze zasługą takich sytuacji jest przyjmowanie i realizacja zamówień na "już". W tej branży prawie zawsze wszytko jest na cito ale takie właśnie zachownie agencji i drukarni ( zuepłenie zreszta zrozumiałe, każdy przecież chce zarobić przyjmujac zlecenie ) prowadzące do "natychmiastowego" wykonania usługi powoduje takie sytuacje. Drukarze i agencje dały sobie wejść na głowę. Klienci się zwycaajnie "rozbrykali" niemiłosiernie, no ale cóż...nasz klient nasz pan.

    A niekompetencja i brak świadomości ( również ekologicznej )o całym procesie wykonywania takich usług u takich "pań od marketingu" jest czasami porażający. Pewnie to się jeszcze długo nie zmieni, choć to co półżartem proponujesz mogłoby być czasami wyjściem z takich sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, że półżartem ;) Trochę sobie teoretyzowałem. Ale problem jest prawdziwy, a spirala pośpiechu się nakręca. Nie neguję tego wyścigu ale szybkość z solidnością powinny być lepiej zbalansowane (oczywiście bez zewnętrznych regulacji), a to drugie raczej szwankuje przez ciągłe łapu-capu. Zwyczajne "szanowanie się" (żeby nie dać wejść sobie na głowę) powinno pochodzić od samego człowieka ale żeby tak było to i ogólna sytuacja powinna być normalniejsza. A na pewno nie jest...

    Dzięki za certyfikat prawdziwości historyjki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. otrzyalem szanse wspolpracy z belgami, angolami, holendrami... podstawowa roznica miedzy naszym krajem a zachodem jest w planowaniu. tzn u nich w planowaniu a u nas w jego braku. brak planu powoduje ze wszystko sie robi na ostatnia chwile. czyli jakbysmy chcieli naryzsowac wykres funkcji czasu spedzanego nad projektem i czasu na projekt to u angoli planowanie zawiera 80% egzekucja 20%. w zasadzie nie ma pytania, ktorego nie zadadza na tych swoich debilnych czesto spotkaniach. pozornie debilnych. w polsce natomiast brak planowania to zaraza ktora idzie od gory, dyrektorzy nie maja wizji, managerowie rowniez, nie mowiac juz o jakiejs asystentce ktore zawod ogole powstal tylko po to zeby gasic pozary. i tak jak na zachodzie mowia ze 2 tyg to leadtime, to kazdy pomysli 10 razy wczesniej ze to bedzie 2 tyg i zawsze wszystko bedzie na czas. a u nas to sie zaklada 2 dni do tego jeszcze 1 zmarnuje a potem popisujemy sie jakie to osiagniecia zawaliste w dostawach posiadamy.kolejna agencja szczyci sie tym ze w 3h dostarczamy wszedzie. masakra. w rezultacie i to i to jest w tym samym czasie tylko ze zachod generalnie zmniejsza ryzyko i stres (rozkladajac sily bardziej na poczatkowe fazy) a polska niczym husaria leo benhauera biegnie jak banda durniow na oslep bo przez pierwsze poltora tygodnia przesidziala na papierosku... rece mi opadaja czasami jak mam pracowac z ludzmi ktorzy kompletnie nie potrafia przewidywac przyszlosci albo nie chce sie im pytac...

    OdpowiedzUsuń
  4. @stef

    dlatego u nas jest wciąż szalony "owczy pęd" a na zachodzie ludzie idą po pracy się zrelaksować z przyjaciółmi na kawkę, zamykają o 16 lub 17 cały bałagan a potem mają swój prywatny czas i całkowity luz. wszystko powinno mieś swój czas i miejsce, u nas to stoi na głowie. wilczy kapitalizm.

    OdpowiedzUsuń